Operacja Hasbara: przegrana bitwa
Jerzy
Szygiel, 16.01.2009
Jak wielu dziennikarzy, o „operacji Hasbara” usłyszałem
pierwszy raz w czasie izraelskiej inwazji Libanu w 2006
roku. Izraelskie MSZ ogłaszało wtedy nabór do programu PR,
który miałby wpływ na opinie o konflikcie na Bliskim
Wschodzie, wyrażane w Internecie. W brytyjskim Guardianie Richard
Silverstein pisze, że wraz z ofensywą izraelską w Gazie
Hasbara nasila swoją działalność i wznawia rekrutację.
Przedstawia nawet tekst e-maila, wysyłanego do potencjalnych
kandydatów…
Drodzy przyjaciele,
Mamy przewagę militarną, ale przegrywamy walkę w
międzynarodowych mediach. Musimy zyskać na czasie, by wojsko
odniosło sukces. Możemy mu pomóc pozostając kilka minut
więcej w Internecie. Ministerstwo Spraw Zagranicznych
podejmuje wysiłki, by zrównoważyć media, ale wszyscy wiemy,
że ta bitwa rozgrywa się na poziomie ilości. Im bardziej
angażujemy się w komentarzach, blogach, odpowiedziach i
sondażach, tym więcej zdobywamy opinii przychylnych naszej
sprawie.
Izraelskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych poprosiło
mnie o zorganizowanie sieci ochotników, którzy chcieliby
uczestniczyć w tym wspólnym wysiłku. Jeśli się zgodzicie,
będziecie codziennie dostawać odpowiednie informacje,
programy komputerowe i listę celów.
Jeśli się zgodzicie, prosimy o odpowiedź na tę
wiadomość.
Według Silversteina osoba, która na początku stycznia
przystąpiła do Hasbary, dostała na początek argumentariusz na
rzecz wyrobienia pozytywnej opinii o akcji w Gazie, a potem
listę mediów. Hasbara jest nastawiona głównie na media
europejskie. Zadaniem uczestników jest odpowiednie reagowanie na
artykuły czy wypowiedzi dotyczące konfliktu. Każdy z nich
dostaje oprogramowanie o nazwie Megaphone, które wyświetla
argumenty dostosowane do aktualnej chwili i wyznacza media, na
które należy właśnie zwrócić większą uwagę. W tamtym momencie
były to Times, Guardian, Sky News, BBC,
Yahoo!News, Huffington Post i Dutch
Telegraaf.
Uczestnicy, rekrutowani w Izraelu i krajach diaspory, mają pełną
swobodę formy i treści oddziaływania, ale dla tych, którzy mają
mniej czasu, przewidziano gotowce, które da się wkleić wszędzie
jednym kliknięciem. Czasem to rozbudowane wypowiedzi, czasem
pojedyncze, te same zdania w różnych wersjach, do wyboru w kilku
językach.
7 zasad Hasbara Handbook
Hasbara jest starsza niż wojna w Libanie. Pierwszy podręcznik
Hasbary był przeznaczony dla Światowego Związku Studentów
Żydowskich. Wydano go w 2002, jednak chodziło wówczas głównie o
walkę z tzw. witrynami alternatywnymi, przeważnie lewicowymi,
jeśli krytykowały politykę izraelską. Hasbara
Handbook – Promoting Israel on Campus krótko, na
130 stronach, wyjaśnia pozytywne znaczenie propagandy i omawia
jej „7 zasad”, trochę jakby niechlujną mieszaninę starych
sposobów politycznej retoryki (erystyki) ze współczesnymi
metodami sprzedaży proszków do prania i szczyptą „czarnego PR”.
Wszyscy to znają.
Pierwsza to name calling –
próba trwałego przypisania jakiejś osobie lub idei pozytywnego
lub negatywnego symbolu czy atrybutu. Podręcznik radzi np.
nazywać wszystkie palestyńskie partie polityczne „organizacjami
terrorystycznymi”, a żydowskie kolonie na terytoriach
okupowanych „społecznościami”, „wsiami” lub „osiedlami”. Name
calling jest bardzo trudny do skontrowania –
zapewniają autorzy i przypominają, że najważniejsze w nim jest
powtarzanie dokładnie tych samych słów (np. przymiotników) w
odniesieniu do konkretnych celów.
Druga, glittering generality („lśniący
ogólnik”), polega na trwałym łączeniu opisu działań rządu
izraelskiego z pojęciami cenionymi przez audytorium (np.
„wolność”, „cywilizacja”, „demokracja” itd.). Podręcznik
przypomina też techniki zwalczania „błyszczącego ogólnika”,
gdyby stosował go przeciwnik.
Transfer, trzecia zasada, to
przypisanie prestiżu jakiegoś autorytetu bądź idei czemuś innemu
(nam – jeśli jest pozytywny, przeciwnikom – jeśli negatywny).
Na czwartym miejscu jest testimonial (świadectwo
szacunku), czyli wciąganie popularnych gwiazd czy osobistości do
publicznego poparcia odpowiedniego stanowiska. Osoba,
która nas popiera, wcale nie musi popierać Izraela we wszystkim.
Jej słowa mogą służyć za testimonial, nawet jeśli są
pozbawione aktualnego kontekstu. Podręcznik
radzi, by nie zadowalać się Britney Spears,
tylko szukać wśród środowisk inteligenckich. Większość
sławnych osób bardziej kłopocze się własnym wizerunkiem niż tym,
co mogą zrobić dla Palestyńczyków. Groźba zabrudzenia tego
wizerunku może ich przekonać do porzucenia kontrowersyjnych
opinii politycznych.
Piąta, plain folks, to
prezentowanie odpowiednich poglądów jako ogólnie przyjętych,
wychodzących prosto „z uczciwego ludu”. Podręcznik radzi jednak
– z powodów etycznych –
ostrożnie obchodzić się ze stosowaniem wypowiedzi
populistycznych o charakterze rasistowskim (np. „Arabowie to…”).
Szósta to zwykły strach, metoda
„jeśli mnie nie posłuchasz stanie się coś strasznego”. Strach
jest łatwy do manipulowania w klimacie zagrożenia terroryzmem,
może być z sukcesem stosowany do wzmocnienia odpowiedniego
przekazu. Podręcznik podaje przykłady technik, które mogą
rozbroić tę metodę, jeśli jest stosowana przez przeciwnika.
Ostatnia to bandwagon,
tworzenie sztucznej większości. Zwolennicy
Izraela mogą np. zamawiać sondaże opinii wśród grup przychylnych
Izraelowi i wykorzystać je dla wzmocnienia poparcia. Według
podręcznika krytykom Izraela udało się stworzyć wrażenie, że
mają przewagę w Internecie – jako antidotum radzi stosować
przede wszystkim plain folks.
Dla wielu Hasbara jest przykładem profesjonalnej, dobrze
skoordynowanej akcji PR (według Guardiana w
„operacji” bierze aktywny udział kilkadziesiąt tysięcy osób).
Działa inspirująco i stosuje się do zwykłych kampanii
politycznych. Dla innych to próba zniekształcenia czy
sfałszowania debaty publicznej. W każdym razie Izraelczycy
podkreślają, że w europejskim Internecie przegrywają, a to by
znaczyło, że „operacja Hasbara” natrafia tu na pewne
ograniczenia. Jedni to tłumaczą europejskim indywidualizmem,
inni zakorzenionym antysemityzmem. Nie wykluczone też, że
popełniono jakiś błąd, o którym nie da się mówić przez megafon.
Za: blog.wirtualnemedia.pl/index.php?/authors/54-Jerzy-Szygiel/archives/2599-Operacja-Hasbara-przegrana-bitwa.html
Żydowska szczekaczka internetowa – Megaphone desktop tool
Poniższy tekst jest oparty na artykule z ogólnie
dostępnej Wikipedii, którą można posądzać o wszystko,
ale nie o antysemityzm, a to z ogólnie znanych przyczyn.
Zob. http://en.wikipedia.org/wiki/Megaphone_desktop_tool
Otóż istnieje działający pod Windowsami program zwany
Megaphone Desktop Tool, stworzony przez organizację
GIYUS (Give Israel Your United Support,
czyli coś w rodzaju “Poprzyj Izrael”).Bardzo
ciekawa witryna tej organizacji to http://giyus.org/.
Może ona służyć jako przyspieszony kurs wpływania na
opinie internautów.
Wróćmy jednak do oprogramowania “Megaphone”, które
wypuszczono w roku 2006 podczas wojny w Libanie. Do
czego służy, wyjaśnia jednoznacznie lista organizacji i
grup, które go rozprowadzają wśród żydowskiej diaspory:
– World Union of Jewish Students
– World Jewish Congress
– The Jewish Agency for Israel
– World Zionist Organization
– StandWithUs
– Hasbara
– HonestReporting (nb. zabawna nazwa:
Uczciwe relacjonowanie)
– wiele innych formalnych i mniej formalnych organizacji
zajmujących się urabianiem opinii publicznej na korzyść
Izraela, monitorowaniem mediów i tzw. “aktywizmem”,
który polega na podejmowaniu natychmiastowych i
agresywnych akcji celem osiągnięcia politycznych lub
społecznych celów.
Megaphone monitoruje w czasie
rzeczywistym ważne witryny internetowe i
blogi celem wyszukania artykułów, wideo, komentarzy itp.
odnoszących się do Izraela, w szczególności zaś do tzw.
“konfliktu” arabsko-izraelskiego (o ile konfliktem można
nazwać ludobójstwo dokonywane przez jedną ze stron).
Oczywiście najciekawsze są artykuły krytyczne wobec
Izraela, według oceny GIYUS.
Celem monitorowania jest umożliwienie użytkownikom –
gdzie tylko jest to technicznie możliwe – automatycznego
i szybkiego oddawania głosów wyrażających poparcie dla
polityki Izraela. Opcje przy
głosowaniu są narzucane odgórnie przez dystrybutorów
Megaphone.
Jest również dostępny tzw. RSS newsfeed, który umożliwia
użytkownikom innych systemów operacyjnych, niż Windows,
otrzymywanie “sygnałów alarmowych”, iż gdzieś na świecie
ktoś mówi źle o Izraelu.
Według “Jerusalem Post”, Amir Gissin, szef Wydziału
Spraw Publicznych Ministerstwa Spraw Zagranicznych
Izarela, wyraził swe poparcie dla programu Megaphone i
zachęcił stronników Izraela na całym świecie, aby stali
się “żołnierzami cyberbrzestrzeni w walce o
wizerunek Izraela”.
Poza środowiskami proizraelskimi, program Megaphone jest
powszechnie oceniany jako narzędzie wysoko
zorganizowanej manipulacji ludźmi przy użyciu technik, o
których myślano, iż powinny wspierać demokratyzację.
Uważa się go również za ćwiczenie we wpływaniu na wyniki
pozornie demokratycznych wyborów, a nawet w dokonywaniu
oszustw wyborczych.
Jak widać Żydzi dysponują nie tylko setkami organizacji
walczących ze “zniesławianiem” czy innymi formami
“antysemityzmu”, ale i całkiem dobrze radzą sobie na
Internecie, który coraz bardziej zmienia się w
gnojowisko – w dużym stopniu dzięki znanej skłonności
Żydów do używania wyjątkowo wulgarnego słownictwa, o
czym mogą zaświadczyć choćby archiwa soc.culture.polish.
W ich władaniu jest też większość witryn
pornograficznych. Dlatego zdumieniem mnie wciąż napawa,
iż istnieją naiwni szabesgoje, którzy zabierają się –
bardzo niekompetentnie i po amatorsku – za obronę Żydów
przed atysemitami, zupełnie, jakby Żydom pomoc ta była
do czegokolwiek potrzebna.
Za: marucha.wordpress.com/2010/01/05/zydowska-szczekaczka-internetowa-megaphone-desktop-tool/