Shlomo Sand: Poszukiwacze żydowskiego genu
W
listopadzie 2000 r. izraelski dziennik Haaretz opublikował
wiele wyjaśniający raport z badań profesor Arieli Oppenheim
i zespołu badaczy z Uniwersytetu Hebrajskiego z Jerozolimy.
Same wyniki zostały opublikowane tego samego miesiąca
w numerze naukowego miesięcznika niemieckiego wydawnictwa
SpringerHuman Genetics. Powód wyjątkowego
zainteresowania medialnego wynikał z faktu, że zespół
badawczy odkrył pokrewieństwo między mutacjami męskiego
chromosomu Y u izraelskich Żydów, „aszkenazyjskich”,
„sefardyjskich” oraz „izraelskich Arabów” i Palestyńczyków.
Konkluzja była taka, że dwie trzecie Palestyńczyków
i podobna proporcja Żydów posiada tych samych trzech
przodków, którzy żyli 8 tys. lat temu. Obraz, który wyłaniał
się z całości artykułu był w rzeczywistości bardziej złożony
i o wiele bardziej kłopotliwy: te mutacje chromosomu Y
wskazywały również, że „Żydzi” przypominali „libańskich
Arabów” bardziej niż „Czechosłowaków”, lecz
„Aszkenazyjczycy” odwrotnie niż „Sefardyjczycy” byli raczej
bliżsi „Galom” niż „Arabom”.
Praca ta została napisana i przygotowana do druku w okresie
porozumień z Oslo, zanim wybuchła druga Intifada, ale
niestety wydano ją dopiero po rozpoczęciu buntu. Dane
genetyczne wskazujące, że Żydzi i Palestyńczycy posiadają
wspólnych przodków nie spowodowały zmiany nazwy konfliktu
zbrojnego na wojnę domową, ale pośrednio wzmocniły hipotezę
„naukową” o długiej historii, według której korzenie Żydów
znajdowały się na Bliskim Wschodzie.
Przebieg „biologicznej przygody” tego zespołu badaczy
ilustruje jak poważnie i rozważnie prowadzone są badania nad
„żydowskim” DNA w Izraelu. Trochę ponad rok po tym ważnym
odkryciu, na pierwszej stronie dziennika Haaretz pojawiła
się kolejna sensacyjna wiadomość: wbrew temu co podawano
w poprzednim badaniu, nie ma żadnego podobieństwa
genetycznego pomiędzy żydowskimi Izraelitami,
a Palestyńczykami. Naukowcy przyznali, że ich poprzednia
próba nie była wystarczająco uzasadniona i że ich konkluzje
były zbyt pośpieszne. Żydzi, przynajmniej mężczyźni, byli
tak naprawdę bliżej spokrewnieni z ludnością kurdyjską niż
z palestyńskimi sąsiadami. W badaniu opublikowanym po raz
pierwszy w czasopiśmie The American Society
of Human Genetics, okazało się, że krotochwilny
chromosom Y wprowadził w błąd niedoświadczonych badaczy.
Czytelnicy mogli jednak odetchnąć, gdyż nowy obraz
genetyczny nadal wskazywał, że „Aszkenazyjczycy”
i „Sefardyjczycy” są blisko spokrewnieni. Tym razem nie
przypominali lokalnych Arabów, lecz bardziej Ormian, Turków
i jak widzieliśmy Kurdów. Oczywiście, nie można powiedzieć,
że brutalna Intifada pośrednio wpłynęła na rozwój genetyki
w Izraelu, ale od tego momentu „bracia krwi” znowu stali się
dalecy i „obcy”.
Dziennikarka z Haaretz, specjalistka od zagadnień
naukowych, dla której dzisiejsi Żydzi byli oczywiście
potomkami starożytnych Hebrajczyków, natychmiast zwróciła
się do historyków specjalizujących się w okresie
starożytnym, żeby wyjaśnili zagadkę tego tajemniczego
pochodzenia. Żaden ze znakomitych naukowców do którego się
zgłosiła nie był w stanie jej pomóc. Nikt nie słyszał o fali
emigracji w starożytnych czasach, od północy Żyznego
Półksiężyca ku Kanaanowi (Abraham „poszedł w górę ku ziemi
Izraela” od południa Iraku). Czyżby, nie daj Boże, odkrycie
wzmacniało hipotezę według której Żydzi pochodzą od
Chazarów, a nie bezpośrednio od nasienia najważniejszego
przodka? Podczas telefonicznej rozmowy transatlantyckiej,
słynny profesor Marc Feldman z Uniwersytetu Stanford,
uspokoił dziennikarkę: absolutnie nie trzeba było dochodzić
do tak skrajnych wniosków. Mutacja chromosomu Y u Kurdów,
Turków, Ormian i Żydów jest obecna u innych ludów regionu
północnego Żyznego Półksiężyca i nie była szczególną cechą
zapomnianych przez Boga i historię Chazarów.
Nie upłynął nawet rok, gdy zagadnienie znowu pojawiło się na
stronach Haaretz: doskonale wiadomo
było, że korzenie męskiej części Żydów znajdują się na
Bliskim Wschodzie, lecz poszukiwanie żydowskiego genu
u kobiet nadal stwarzało problemy. W nowym badaniu naukowym,
które analizowało mitochondrialne DNA, przekazywane
wyłącznie przez kobiety, zebrane w dziewięciu żydowskich
wspólnotach, odkryto, że korzenie kobiet, które miały być
Żydówkami według prawa religijnego, wcale nie znajdowały się
na Bliskim Wschodzie.
Na podstawie tego zatrważającego wyniku można było
stwierdzić, że „w każdej wspólnocie była mała liczba matek
założycielek”, których nie dało się w żaden sposób powiązać.
Wymyślono wytłumaczenie, że z Bliskiego Wschodu przybyli
wyłącznie Żydzi płci męskiej; musieli więc, z braku innej
możliwości, żenić się z kobietami miejscowymi, które,
oczywiście, były nawracane zgodnie z prawem.
To wątpliwe wytłumaczenie nie zadowalało zwolenników
żydowskiego genu i natychmiast pojawiła się praca doktorska
w ramach Technionu z Hajfy, która dowodziła, że pomimo
skandalicznego braku poszanowania dawnych kobiet dla
jedności ludu żydowskiego, blisko 40% wszystkich
„Aszkenazyjczyków” żyjących na świecie, było potomkami
„Czterech Matek” (jak w Biblii). Haaretz jak
zwykle, przekazała tę informację wiernie i w szczegółach.
Dziennik Maariv, mniej poważny, lecz
w większym nakładzie, również podawał, że te cztery pradawne
matki „były urodzone w Erec Jisrael mniej więcej 1500 lat
temu, a ich rodziny wyruszyły do Włoch, zanim zamieszkały
w rejonie Renu i Szampanii”.
Uspakajające wnioski tezy doktoratu „Aszkenazyjskie
mitochondrialne DNA” napisanego przez Doron Behar, zostały
również opublikowane w American Journal of Human
Genetics. Praca została napisana pod przewodnictwem
Karla Skoreckiego, doświadczonego eksperta w żydowskiej
genetyce. Ten ortodoksyjny profesor z wydziału medycyny
z Technionu, który przybył z Uniwersytetu w Toronto, znany
już był z niezwykłego odkrycia „cechy kapłańskiej”. Skorecki
sam był oczywiście „kohen” i na skutek incydentu, który mu
się przytrafił w 1990 r. w synagodze, do której chodził
w Kanadzie, postanowił zainteresować się swoim „prawdziwym”
pochodzeniem. Miał szczęście, że rabin Keiman, który nie
tylko sam był „kohen”, lecz kierował Centrum Kohenów
w Jerozolimie i zamówił badanie pochodzenia wszystkich Żydów
noszących dziś nazwę „Kochen/Cohen”. Centrum Kohenów jest
instytucją, która walczy o budowę Trzeciej Świątyni
w miejscu meczetu Al-Aksa i przygotowuje przyszłych kapłanów
do posługi w niej. Centrum musiało posiadać rozmaite źródła
dochodów, które pozwoliły na sfinansowanie tego badania.
Historia ta może wydawać się abstrakcyjna, ale
w rzeczywistości „etnicznej” końca XX wieku przybrała
„solidną” postać naukową i wywołała wyjątkowy medialny szum,
przyciągając uwagę szerokiej publiczności w Izraelu i
w żydowskim świecie. Koheni, dawna dziedziczna elita
arystokratyczna, pochodzili z nasienia Aarona, brata
Mojżesza i zyskali nieoczekiwaną popularność w erze genetyki
molekularnej. Fragmenty genów zwane haplotypami – grupa
alleli różnych genów połączonych na jednym chromosomie,
które zazwyczaj są dziedziczone jako całość – okazały się
wyjątkowe u 50% osób noszących nazwisko Cohen. W badaniach
Skoreckiego uczestniczyli naukowcy brytyjscy, włoscy
i izraelscy, a wyniki zostały opublikowane w prestiżowym
czasopiśmie brytyjskim Nature. To
badanie wykazało, bez żadnej wątpliwości, że klasa kapłanów
żydowskich pochodziła od jednego wspólnego przodka, który
żył 3 tys. lat temu. Prasa izraelska błyskawicznie podała tę
informację, która wywołała wielką genetyczną radość!
Najzabawniejszym aspektem całej historii „genu kohen” jest
to, że mógłby równie dobrze być „nieżydowskim genem”.
Przynależność do judaizmu, jak wiadomo, jest dziedziczona po
matce. Nie byłoby nadużyciem podejrzewać, że spora część
niewierzących Cohenów na świecie żeniła się od XIX wieku po
dziś dzień z gojkami, choć żydowskie prawo im tego zabrania.
Prawdopodobnie z tych związków narodziły się nieżydowskie
dzieci, które według badania profesora Skoreckiego noszą
„cechę genetyczną kohenów”. Ale od kiedy izraelscy naukowcy
muszą się zatrzymywać przy takich drobnych detalach,
zwłaszcza, że Bóg już nie mieszka w większości z nich?
Żydowska czysta „nauka” powinna zastąpić, w erze
racjonalizmu, pradawną wiarę izraelską pełną przesądów.
Zachwycone media nie zwróciły uwagi na potencjał
„sprzeczności”, który zawierała teoria żydowskiego
kapłańskiego genu. I nikt nie dziwił się, ani nie zadawał
sobie pytania dlaczego przeprowadzono nagle kosztowne
badanie biologiczne ukierunkowane na poszukiwanie
dziedzicznych korzeni arystokracji religijnej. Żaden
dziennikarz nie zainteresował się publikacją odkryć
profesora Uzi Ritte z wydziału genetyki Uniwersytetu
Hebrajskiego, który badał inną metodą te same haplotypy
kohenów chromosomu Y i nie znalazł w nich nic specyficznego.
Kolejny raz opłacił się szacunek dla „twardych” dyscyplin
naukowych. Trudno jest bowiem laikom podważyć wiarygodność
informacji pochodzących z dziedziny nauki uważanej za
ścisłą. Pod koniec XIX wieku i na początku XX, to
antropologia fizyczna produkowała wątpliwe odkrycia naukowe
na temat rasy dla spragnionego tego typu informacji
społeczeństwa, natomiast koniec XX i początek XIX wieku
należy do genetyki molekularnej, która karmi niecierpliwe
media cząstkowymi wynikami i półprawdami. Nie można
zapominać, że po dziś dzień nie przeprowadzono żadnego
badania, które na podstawie przypadkowej puli elementów
genetycznych o nieznanym z góry pochodzeniu „etnicznym”,
udowodniłoby istnienie jednolitych cech specyficznych dla
całego dziedzictwa żydowskiego. Ogólnie rzecz biorąc,
informacja na temat sposobu selekcji obserwowanych elementów
jest rzadka i rodząca znaczne wątpliwości. Ponadto,
pośpieszne wnioski zawsze są zbudowane i wzmocnione za
pomocą retoryki historycznej pozbawionej jakiejkolwiek więzi
z laboratorium badawczym. Na koniec, pomimo wszystkich
kosztownych wysiłków „naukowych”, nie można określić
żydowskiego osobnika za pomocą kryteriów biologicznych,
jakiekolwiek by one nie były.
Wszystko to nie przekreśla możliwości wkładu antropologii
genetycznej w ważne odkrycia dla historii ludzkości,
zwłaszcza w dziedzinie zapobiegania chorobom. Możliwe, że
badania DNA, dziedzina badawcza dość młoda, będą miały
świetlaną przyszłość. Jednak w kraju, gdzie „Żydówka” lub
„Żyd” nie mogą w świetle prawa poślubić „nie-Żyda” lub
„nie-Żydówki”, nie można traktować na razie jako dojrzałej
nauki poszukiwań specyficznych dla członków „narodu
wybranego” cech genetycznych. Ta „nauka”, w kontekście
izraelskim, tak jak badania zlecone przez rasistów
macedońskich, libańskich falangistów, Lapończyków z północy
Skandynawii, itp., nie może się uwolnić od niebezpiecznej
koncepcji rasistowskiej.
W 1940 r., Walter Benjamin opowiadał historię słynnego
automatu (nazywanego Turkiem), który grał w szachy
i zadziwiał publikę dokładnością swoich ruchów. Pod stołem
ukrywał się karzeł, który z wirtuozerią prowadził partię.
W płodnej wyobraźni Benjamina, automat przedstawiał w pewnym
stopniu myśl materialistyczną, a ukryty karzeł teologię:
w czasach współczesnego racjonalizmu, wstydliwa wiara
również była zmuszona się ukrywać.
Można zastosować to porównanie do kultury nauki biologii
w Izraelu i sceny publicznej, gdzie się codziennie pojawia:
automat nauki genetycznej gra tylko pozornie na szachownicy.
Prawda jest taka, że to garbaty karzeł, to znaczy tradycyjna
koncepcja rasy, który musi się ukrywać, żeby być w zgodzie
z „polityczną poprawnością”, pociąga za sznurki w komicznym
spektaklu chromosomów.
tłum. H. Zbonikowska-Bernatowicz
Shlomo Sand – profesor historii na
uniwersytecie w Tel Awiwie.
monde-diplomatique.pl/index.php?id=1_4